poniedziałek, 21 października 2013

Rozdział 10

Równo o godzinie 9 zadzwonił pierwszy z moich ustawionych w telefonie 15 budzików. Słucham tak dużo muzyki, że jednego budzika nawet bym nie usłyszała. Ogarnęłam się i zeszłam na dół na śniadanie. Jak się spodziewałam, był tam Jackson.
-O hej! Już wstałaś?-powiedział z uśmiechem na ustach.
-Hej. No jak widać.-mój głos nie był tak radosny jak jego.
-Amber, chciałem Cię przeprosić. To co wczoraj zrobiłem było idiotyczne. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Po prostu to wszystko to dla mnie nowość. Naprawdę Cię przepraszam. Wybaczysz mi?
-Jasne, że Ci wybaczę. Hej, przecież jesteśmy rodziną, tak? A poza tym ja nie umiem być na kogoś długo zła.
-Więc zgoda?
-Zgoda.
-No to chodź przytul swojego braciszka!-rozłożył ręce i przytuliliśmy się.
-Jackson? Jackson! Jackson dusisz!!!
Wypuścił mnie z "uścisku pytona" i zaśmialiśmy się głośno, po czym wzięliśmy się za przygotowywanie śniadania. Po półgodzinie leżała przed nami wielgaśna sterta naleśników.
-Ej! To moje!-krzyczałam na brata, który wziął kilka moich placków i zaczął maczać je w syropie klonowym.
-Nie możesz tyle jest, dupa Ci urośnie!
-Ty sie tam o moją dupę nie martw. A tak w ogóle od kiedy lubisz syrop klonowym? Przecież zawsze mówiłeś, że jest za słodki.
-No cóż, widać zmienił mi się gust.
-Ok. Powiedzmy, że ci wierzę.
Roześmialiśmy się.
Gdy tylko zjedliśmy śniadanie i umyliśmy naczynia, poszłam do siebie.
-Jest 10.30. Ok. Mam jeszcze dużo czasu.-Mówiłam do siebie.-Co by tu zrobić? Hmmmm...
Po chwili zastanowienia włączyłam komputer. Weszłam oczywiście na Facebooka i Twittera.
Nim się obejrzałam, zegar, wiszący nad łóżkiem, wybił godzinę 13.00.
Popędziłam na dół na obiad. Mój tata nie byłby sobą, gdyby w czasie posiłku nie wypytywał każdego z nas o wszystko. W takim wypadku potrzebowałam całą godzinę na zjedzenie dwóch dań.
O 14 rozoczęłam przygotowywanie do wyjścia.